Dokładnie przed miesiącem, z okazji mojej autorskiej wystawy jubileuszowej, opisałem w felietonie własne artystyczne zmagania na międzynarodowym rynku sztuki. Przez wiele lat uprawiałem zawodowo wystawiennictwo targowe, co oznacza, że projektowałem reklamowe stoiska polskich firm na międzynarodowych imprezach, w różnych krajach świata.

Przedkomputerowa twórczość artystyczna
Edward Lutczyn

Szczególnie wyspecjalizowałem się w ekspozycyjnych aranżacjach dla naszych biur podróży, realizując polskie pawilony na licznych targach turystycznych. Wspomniałem w felietonie, jak trudno było w tamtych latach (1975-1990) konkurować z projektantami krajów zachodnich. Oni wszyscy, a zwłaszcza Amerykanie i Japończycy, już posługiwali się nieznanymi nam komputerami, a do dyspozycji mieli fantastyczną bazę poligraficzną oraz imponujące zaplecze techniczne. Pod względem wyposażenia byliśmy daleko w tyle, a przecież stoiska wszystkich nacji budowano obok siebie i żeby w takich warunkach reklamowo zaistnieć, trzeba było jakoś wyróżnić się, czymś zaimponować. Nie mając żadnego technicznego wspomagania, my projektanci, byliśmy zmuszeni do bezlitosnej eksploatacji naszych szarych komórek. Na ogół z dobrym skutkiem.

To, o czym piszę dotyczyło także innych artystycznych działań plastycznych. Wszędzie tam, gdzie niezbędnym dla artysty był nieosiągalny w Polsce wyrafinowany warsztat, musiał on podwójnie wysilić się twórczo, aby sprostać rywalom zza żelaznej kurtyny. Przypomnę o tak zwanej polskiej szkole plakatu, której początek przypada na lata sześćdziesiąte. Określano ją definicją „niezależność i bystrość rozumu”. Polskie plakaty to była intelektualna synteza tematu w prostej, ale celnej oprawie graficznej. Na Pierwszym Międzynarodowym Biennale Plakatu w roku 1966 złoty medal zdobył Jan Lenica. Kiedy na późniejszych biennale nagle zaczęli błyszczeć Japończycy i to oni otrzymywali nagrody, polscy graficy zawzięli się twórczo i ponownie zostali królami kolejnych imprez. Nic zresztą dziwnego, ponieważ Japończycy wprawdzie błyszczeli, ale w sensie dosłownym. Mieli fantastyczną poligrafię na super kredowym, błyszczącym papierze. Kochali farbę złotą, która świeciła z daleka, a to ważne w reklamie. No, ale Polacy imponowali pomysłami i wspaniale rysowali. Musieli zresztą doskonale rysować, nie mając alternatywnych, technicznych możliwości. Polskie plakaty, mimo że drukowane marnie i na kiepskim papierze, znów wygrywały kolejne biennale.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.