Po otrzymaniu uprawnień zezwalających na starty w mniej prestiżowych wyścigach, Wojciech Zaborowski rozpoczął starania o uzyskanie licencji rajdowej R-1.

Daje ona możliwość startów w pełni profesjonalnych rajdach. Szczycieński kierowca opowiada o kulisach zdobycia licencji i przygotowaniach do rajdów.

Po otrzymaniu uprawnień zezwalających na starty w mniej prestiżowych wyścigach, Wojciech Zaborowski rozpoczął starania o uzyskanie licencji rajdowej R-1. Daje ona możliwość startów w pełni profesjonalnych rajdach. Szczycieński kierowca opowiada o kulisach zdobycia licencji i przygotowaniach do rajdów.

Upragniona licencja

W DRODZE DO R-1

Jako że zdobycie licencji R-1 było już o wiele bardziej wymagające, postanowiono specjalnie przygotować samochód rajdowca, który ówcześnie jeździł fiatem 126p. Został on oddany w ręce specjalistycznej firmy w Warszawie. Tam zamontowano w nim wymaganą przepisami ochronną klatkę. Jest to specjalna, metalowa konstrukcja montowana wewnątrz samochodu. Pełni ona bardzo ważną funkcję, ma bowiem minimalizować uszkodzenia wewnątrz kabiny gdyby doszło do wypadku. Modernizację przeszedł także silnik. Nie chodziło jednak o podwyższenie jego prędkości maksymalnej, ale o zwiększenie mocy na niskich obrotach. Dawało to o wiele większe przyspieszenie.

- Do dziś pamiętam jak on pięknie „mielił” oponę na szutrze – wspomina Wojtek.

Tak zmodernizowanym pojazdem wystartował jako „zerówka” (czyli zawodnik otwierający rajd, jadący trasą wyścigu przed profesjonalnymi rajdowcami) w Rajdzie Kormoran, który był tak naprawdę jego pierwszą przygodą z poważnym ściganiem. Wybrał się na niego tylko z tatą, który miał być jego pilotem. Nie mieli ze sobą żadnego serwisu i zaplecza. Oznaczało to, że każda mniej lub bardziej poważna awaria będzie się wiązała z końcem rajdu. Odcinek, w którym startowali zaczynał się o godzinie 21.00. Na linii startowej w kabinie samochodu emocje sięgały zenitu. Gdy w końcu ruszyli, udało się im przejechać niespełna około 3 kilometry. Na leśnej drodze przed maską pojawiła się ogromna kałuża. Samochód siłą rozpędu wjechał w nią, jednak nie był w stanie się z niej wykaraskać.

- Jak się okazało uszkodzeniu uległ silnik, który opadł na ziemię - opowiada rajdowiec.

Ponieważ auto nie nadawało się już do dalszej jazdy, postanowili zepchnąć na bok uszkodzony pojazd. - Gdy już udało nam się go usunąć z drogi, jedyne co pozostało to oglądać z pobocza odbywający się dalej rajd. Dla nas było już po zawodach.

Po tej przygodzie uznali, że „maluch” jest zbyt słabym pojazdem do tego typu wyścigów i postanowili go zmienić. Wybór padł na opla kadetta. Po odpowiednich przeróbkach Wojciech Zaborowski wystartował w kolejnych rajdach. Tym razem bez problemu ukończył wymagane trzy eliminacje Mistrzostw Polski i tym samym zdobył rajdową licencję R-1. Dzięki jej otrzymaniu mógł zacząć startować w pełni profesjonalnych rajdach.

PRZED RAJDEM

Przygotowania do startu w konkretnym rajdzie ruszają co najmniej tydzień przed jego rozpoczęciem. Kierowca wraz ze swoim pilotem udaje się na trasę wyścigu. Przejeżdżają ją kilkakrotnie. Jak mówi, często bywa, że niektóre odcinki przechodzi się pieszo. Wszystko to ma na celu dokładne zapoznanie się z trasą.

- Najdokładniej sprawdza się zakręty. Idąc asfaltem szuka się łagodniejszych krawędzi drogi, gdzie można będzie wjechać bezpiecznie na pobocze przy przejeżdżaniu zakrętu.

To bardzo ważne, gdyż każdy dobrze pokonany zakręt to zaoszczędzonych kilkadziesiątych setnych sekundy. W ostatecznym rozrachunku na mecie decyduje to o lepszym lub gorszym miejscu w końcowej klasyfikacji. W zależności od danego odcinka trasa mogła mieć od kilku do kilkunastu kilometrów. Przejechanie najdłuższych odcinków specjalnych zajmowało czasem nawet około 30 minut. Taki czas przejazdu wymaga od kierowcy maksymalnego skupienia i dużej odporności, zarówno na stres jak i zmęczenie fizyczne.

- Niektóre odcinki były naszpikowane zakrętami. Na kilku kilometrach drogi może być ich nawet 300.

Przy takiej liczbie zakrętów nic dziwnego, że i 20 minut jazdy może porządnie zmęczyć kierującego. Osobą, która ułatwia mu pracę jest siedzący na fotelu pasażera pilot.

Łukasz Łogmin/fot. archiwum W. Zaborowski