Groźną dla ludzi mutację wirusa H5 wykryto już w kilku miejscach kraju. Wiele osób rezygnuje ze spożywania mięsa drobiowego. Oznacza to kłopoty dla jego producentów, także z naszego regionu, którzy, chociaż dalecy są od paniki, to obawiają się rozprzestrzeniania choroby. Przyznają, że konieczność wstrzymania produkcji przy braku rekompensat ze strony państwa wiązałaby się dla nich ze sporymi stratami finansowymi.

Trudne dni skrzydlatego biznesu

NA RAZIE CZEKAJĄ

Przypadków ptasiej grypy w województwie warmińsko-mazurskim, które uznaje się za polskie zagłębie drobiowe, dotychczas nie stwierdzono. Firmy zajmujące się hodowlą ptaków i produkcją jaj na razie funkcjonują normalnie.

- Cena jajek w skupie się nie zmienia, a liczba zamówień utrzymuje się na stałym poziomie. Na razie nie ograniczamy produkcji, choć sytuacja w każdej chwili może się zmienić - mówi Zenon Sargalis, dyrektor PPHU "Agronex" z Dębówka.

Nieco większy niepokój wykazują hodowcy.

- Na razie nie odczuwam skutków ptasiej grypy. Największe straty ponieśliśmy już w listopadzie, kiedy pojawiły się pierwsze informacje o chorobie. Od tego czasu obroty utrzymują się na tym samym poziomie. Gorzej być chyba nie może - mówi Elżbieta Rybacka, właścicielka fermy drobiu w Występie. Dodaje jednak, że w chwili obecnej hodowane przez nią ptaki są młode i obawia się, co będzie za kilka tygodni, kiedy trzeba je będzie odstawić do ubojni.

- Z tego co wiem, wszystkie załadowane są mięsem, na które nie ma zbytu - niepokoi się właścicielka fermy.

PEŁNE CHŁODNIE

Ubojnia drobiu w Kamionku pracuje jednak normalnie. Jej dyrektor, Janusz Jastrzębski zapewnia, że firma utrzymuje przeciętną dzienną produkcję na zwyczajnym poziomie ok. 25 ton.

- Nie ma mowy o żadnej panice - mówi.

Przyznaje jednak, że zainteresowanie odbiorców mięsem drobiowym generalnie spadło. Przyczyny tego zjawiska są, jego zdaniem, bardziej złożone i niekoniecznie mają związek z ptasią grypą. Branża producentów drobiu wciąż odczuwa skutki zamknięcia wschodniej granicy dla polskiego mięsa.

Zakład w Kamionku dostarcza drób do sklepów w całej Polsce. W powiecie zaopatruje tylko dwa punkty sprzedaży. Mimo utrzymywania produkcji na stałym poziomie, w chłodniach zalega sporo towaru. Na odbiór indyków zakład ma pozawierane długoterminowe umowy z hodowcami, natomiast zainteresowanie odbiorców maleje.

- Najbardziej obawiamy się sytuacji, w której ptasia grypa dotrze do naszego województwa. Wówczas musielibyśmy stanąć z produkcją, co oznaczałoby dla nas spore straty, nie możemy bowiem liczyć na żadne rekompensaty ze strony państwa - mówi dyrektor Jastrzębski. Deklaruje, że na terenie jego zakładu zachowywane są wszelkie, wymagane przez służby weterynaryjne środki ostrożności. Przy wjazdach leżą maty nasączone środkiem dezynfekcyjnym, samochody przewożące mięso są dokładnie myte, a trafiające do uboju ptaki przebadane przez lekarzy weterynarii. Nie ma więc obaw, że mięso pochodzące z ubojni może być zainfekowane.

KURCZAKI NIE SMAKUJĄ

Choć hodowcy i lekarze weterynarii zapewniają, że zakażenie wirusem H5N1 poprzez spożywanie drobiu jest bardzo znikome, konsumenci kupują go wyraźnie mniej.

- Sprzedaż zmniejszyła się o około 30 procent. Spadła też cena drobiu, na razie o mniej więcej 10 procent. Musimy dostosowywać się do wymogów sytuacji i na bieżąco korygować wysokość zamówień - mówi Marta Grabowska, kierownik sklepu mięsnego PSS "Społem" w Szczytnie.

Jeszcze większe straty notują mniejsi sprzedawcy.

- Od czasu, kiedy wybuchła sprawa z ptasią grypą sprzedaż obniżyła się nawet o 50 procent. Tak się jednak składa, że w Szczytnie zbiegło się to z otwarciem Kauflandu, nie bardzo więc wiadomo, co jest główną przyczyną tej sytuacji - zastanawia się sprzedawczyni ze stoiska z mięsem drobiowym w "Manhattanie". Podobnego zdania są także jej koleżanki.

Nie wszyscy dali się ponieść panice.

- Mam zaufanie do służb weterynaryjnych. Poza tym wiadomo, że wirus ginie w temperaturze 70 stopni, a więc ryzyko zarażenia jest znikome - tłumaczy "Kurkowi" pani Irena, kupująca kurczaka w jednym ze sklepów.

O rozsądek apeluje również burmistrz Paweł Bielinowicz.

- Wydaje mi się, że jest to dobry temat medialny. Radziłbym podchodzić do tego spokojnie - mówi burmistrz i dla podkreślenia swoich słów dodaje, że kilka dni temu on i jego kilkuletni wnuczkowie zjedli na obiad indyka.

W podobnym tonie podczas sesji rady gminy wypowiadał się wójt Wielbarka Grzegorz Zapadka. Zaapelował jedynie do dyrektorów szkół, aby uczulili dzieci, że pod żadnym pozorem nie wolno im dotykać martwych ptaków.

Drób jedzą również pracownicy ubojni w Kamionku. Dyrektor Jastrzębski natomiast spożywa go rzadko, bynajmniej nie ze strachu przed ptasią grypą.

- Po prostu jem mało mięsa - wyjaśnia.

Wojciech Kułakowski

2006.03.15