W sobotę 24 oraz w niedzielę 25 maja Aeroklub Mazury – Szczytno zapraszał do Szyman na piknik rodzinny połączony z prezentacją różnorodnych jednostek latających. A że „Kręcioły” to jedna wielka rodzina, więc na lotnisko pojechały.

NISKIE LOTY

Niestety w sobotę silny wiatr uniemożliwił pokaz lotu balonów, lotnią, czy też małymi awionetkami. Latały tylko „ciężkie” maszyny. Nic więc dziwnego, że w niedzielę znów tam pojechaliśmy i oczekiwaliśmy widowiskowych akrobacji. Rowerami, samochodami, motorami przybyli do Szyman żądni atrakcji widzowie. Już z daleka zobaczyliśmy stojącą na pasie startowym awionetkę. „Ale będą wspaniałe zdjęcie” - cieszę się i wyciągam aparat. Tymczasem pstrykam fotki na terenie legendarnego lotniska, to tu powstanie wspaniała baza, to stąd będzie można odlecieć w świat, to tu będą lądowały samoloty ... Tak się rozmarzyłam, że nim się spostrzegłam – awionetka odleciała. Patrzyłam jak się wzbija, maleje, znika ... Wszyscy zadzieramy głowy i czekamy, mamy zdjęcia na lotnisku, ale z awionetką niestety nie zdążyliśmy się sfotografować. Na niebie chmurki oraz mocne, pełne żaru słońce. Chowamy się w cień i liczymy, że zgodnie z programem o 12.00 wszystko się zacznie. Ale jak ma się zacząć, kiedy nie ma balonów, nie ma też żadnej maszyny latającej. O przepraszam są ... latające modele. Chwilkę po 12.00 pasjonaci modeli latających chyba specjalnie dla nas uruchamiają jedną z „zabawek”. Zdalnie sterowana maszyna wykonuje przedziwne ewolucje i faktycznie na chwilkę skupia uwagę przybyłych na pokazy osób. Do latającego bzyczka dołącza kolejna maszyna. Uff! Coś się wreszcie dzieje. Ludzi przybywa, a samolotów, tych prawdziwych, nie widać. „O, leci!” podnosimy głowy i widzimy smugę zdobiącą niebo pozostawioną przez samolot rejsowy. „Ten to leci do Moskwy. A ten do Warszawy, nad nami korytarz powietrzny”- słyszymy komentarz.

Pan Mirek, mieszkaniec Szyman, opowiada nam jak w 1969 r. pewien oficer jeździł samochodem po wsi i na podszybiu woził aż trzy czapki, żeby nikt go nie skontrolował, a w samochodzie ... piękne dziewczyny. Pewnie te wspomnienia wywołał widok naszych „Kręciołek”, które znużone oczekiwaniem na przylot samolotów legły na trawie. Zbliża się trzynasta i ktoś cicho nuci „cholera, nic się nie dzieje, cholera nic się nie dzieje...” Dopytujemy ochroniarza a on wyjaśnia, że czekamy „Mają przylecieć z Przasnysza, Gryźlin”... Jest parno, na niebie kołuje jakiś ptak toczymy spór, jedni twierdzą, że to orzeł bielik, inni że bociek, a Bożenka oznajmia, że widzi czarną chmurę, która kieruje się w naszą stronę i nie wróży nic dobrego. Zbieramy się, zabierając marzenia o dalekich lotach w egzotyczne zakątki do plecaka. Skoro nie mam fotki z latającą maszyną, to namawiam koleżanki, by zrobiły „samolot”. Stają więc na jednej nodze i udają, że lecą. Ja tymczasem z aparatem wchodzę na łąkę i ląduję ... wprost na... „Krecie”. Wprawdzie był to bardzo niski lot i tylko na kopiec utworzonym przez kreta, ale jakby nie było - poleciałam sobie. Myśląc o tym, że być może kiedyś z Szyman polecę na prawdziwą Kretę wracam z „Kręciołowym” peletonem do Szczytna. Mamy dużo szczęścia - deszcz, grad, burza szaleją, gdy my jesteśmy już w domach.

Grażyna Saj-Klocek